Jako bloger poległam, poległam na całej linii… Do tej pory zastanawiam się czemu w podróż nie wzięłam powerbanka ? Co za tym idzie, prawie w ogóle nie zrobiłam zdjęć. No może zaczęłam troszkę dramatyzować, ale sprawa zdjęciowa wygląda naprawdę nieciekawie.

 Mimo tak wielkiej wtopy mam nadzieję, że będzie dobrze.

 Zacznę od tego, że wraz z Kotkiem i dwoma przyjaciółmi (tak naprawdę jednym bo drugi później dołączył i następnego dnia musiał uciekać do pracy) wybraliśmy się pod namiot do Sztutowa.
Z biegiem czasu patrząc na to wszystko muszę stwierdzić, że był to wyjazd mocno spontaniczny. Oprócz terminu nie byliśmy niczego więcej pewni 🙂 Nawet było takie założenie, że gdy w Sztutowie nie znajdziemy fajnego pola namiotowego to lecimy dalej. Przez nasz spontan okazało się, że pole namiotowe znalezione w trakcie jazdy nie istnieje od dwóch lat (w tym momencie mieliśmy drobnego stresika).

Następne pole biwakowe było o niebo lepsze, znajdowało się 300 m od morza (ul. Pomorska 10). Jedyny jego minus, to lekko stromy teren, który powodował intensywniejsze poszukiwania miejsca pod namiot. Za jedną dobę za 3 osoby zapłaciliśmy 65 zł w tym została naliczona opłata za namiot 4 osobowy, sanitaria, opłatę klimatyczną oraz samochód. Dodatkowo w późniejszym czasie dokupiliśmy, prąd w wysokości 10 zł za dzień (plus do tego został nam pożyczony przedłużacz o którym przy pakowaniu zupełnie zapomnieliśmy) Na terenie obozowiska jest sklepik w którym można kupić podstawowe produkty (jest czynny w czerwone dni). Jak już wcześniej wspomniałam nocleg mieliśmy blisko morza, dlatego w głębsze tereny zapuściliśmy się tylko dwa razy (raz skosztować lodów tajskich a drugi razem mieliśmy spacerek zapoznawczy).

To co teraz napiszę będzie tyczyło się tylko terenu między polem namiotowym a terenem przy plaży. Prawie wszystkie lokale na tym obszarze są zamykane do 22 (był tylko jeden wyjątek, lokal na plaży zamykany maksymalnie półtorej godziny po 22). Nie rozumiem czemu lokale w środku sezonu zamykają się o tak wczesnej porze. Gdzie była kilka razy świadkiem jak ludzie coś chcieli zamówić, ale nie mogli bo zaraz lokal miał być zamknięty. Jest to dla mnie wielki minus, bo tak naprawdę po 22 drugiej nic nie zjesz. Będąc w Sztutowie dowiedziałam się, że jest to miasto skierowane do rodzin. Przyglądając się ludziom, którzy tam spacerowali naprawdę było dużo rodzin z dziećmi.

Jeśli chodzi o jedzenie w lokalach to nie miałam przyjemności jeść we wszystkich usytuowanych przy plaży, ale o trzech mogę coś powiedzieć. Najlepsze jedzenie było w „Mewa”, jest to lokal tuż przy plaży i tam kosztowaliśmy rybki. W sumie dawno takiej smacznej rybki nie jadłam. Kolejny lokal to „Rafa”, w którym bardzo zawiodłam się na żurku. Jak dla mnie był on lekko wodnisty i nie było w nim tego czegoś, za co lubię żurek. Patrząc na atrakcje oprócz plaży i morza nie mogłam nic dla siebie znaleźć. No chyba, że zaliczymy do atrakcji kilka rundek w cybergaja i przejażdżkę w komputerowych wyścigach.

 Na pewno fajnym pomysłem są a’la taksówki odkryte, przejazd nimi z punktu A (morze) do punktu B  (przystanek w „centrum”) kosztuje 3 zł za osobę (jest to na pewno duża frajda dla dzieci).

Oczywiście będąc w Sztutowie nie mogłam ominąć miejsca tak mocno historycznego czyli obozu koncentracyjnego (Muzeum Stutthof ). Byłam tam po raz pierwszy i sądzę, że każdy powinien wybrać się w takie miejsce żeby mieć w pamięci tak straszną historię. Tak naprawdę gdzie się tam nie spojrzy, gdzie się nie stanie, czuć historię i cierpienie w każdym miejscu. Wejście do muzeum jest bezpłatne my je zwiedzaliśmy sami, natomiast sądzę, że lepszą opcją było by zwiedzanie z przewodnikiem. 

Nawet z tym smutnym akcentem wyjazd minął nam bardzo szybko i przyjemnie. 
Powrót na górę